Kontrowersje wokół decyzji Ministra Obrony Antoniego Macierewicza, który polecił uwzględnienie ofiar tragedii smoleńskiej w apelach pamięci, trwają od czasu poznańskich uroczystości upamiętniających rocznicę wydarzeń czerwca 1956. Spór był wtedy jeszcze mało wyraźny, nie zajął zbyt szerokiej opinii publicznej, a fakt, że przeciwników decyzji ministra reprezentował budzący duże wątpliwości prezydent Poznania, ułatwiał polityczną interpretację sporu.
Dzisiejsza awantura o włączenie pamięci o ofiarach smoleńskich w uroczystości rocznicowe Powstania Warszawskiego przyjęła znacznie szerszy wymiar, a co najbardziej dziwi zróżnicowała także poglądy zwolenników aktualnych władz państwowych. W zasadzie nie wiem, czy zróżnicowała, czy też ujawniła chwiejność postaw niektórych zwolenników, którzy nie do końca zdają sobie sprawę z dziejowego znaczenia katastrofy smoleńskiej. Temat zajmuje tak wiele miejsca w dzisiejszej debacie publicznej, że udział w niej wydaje się jakimś niepotrzebnym wysiłkiem i wystarczy się zadowolić śledzeniem wypowiedzi innych, by poszukać reprezentatywnych dla swojego poglądu na sprawę. Jednak nie znalazłem takich dostatecznie wyraźnych wypowiedzi. Dodatkowo zirytował mnie bloger podający się za studenta, który strofuje m. in. Macierewicza bez żadnych zahamowań, mimo że zestawienie jego własnej wiedzy, doświadczenia, inteligencji z przymiotami i zasługami strofowanego powinno zachęcać do odrobiny pokory. Można czegoś nie rozumieć, można się nawet z czymś nie zgadzać, ale wtedy wyraża się wątpliwości i zadaje pytania, a choćby i retoryczne. Moja irytacja nie byłaby jeszcze powodem do zabierania głosu, ale ten, podobno młody człowiek, wprost napisał, że nawet gdyby w Smoleńsku miał miejsce zamach to:
„…Niezależnie od tego, jaką przyjmiemy perspektywę – czy będzie to perspektywa zamachu, czy katastrofy – ludzie, którzy zginęli pod Smoleńskiem nie podjęli żadnej decyzji o zaryzykowaniu swojego życia dla ojczyzny……….Ofiary katastrofy w Smoleńsku nie podjęły z nikim żadnej walki, w której mogłyby „polec” w odróżnieniu od bohaterów, którym cześć i chwałę będziemy oddawać 1. sierpnia, jeżeli więc wpisujemy Smoleńsk w kontekst Powstania dokonujemy zabiegu który jest nie na miejscu, to raz, a dwa, że takim zabiegiem deprecjonujemy bohaterstwo antyniemieckiego zrywu”.
Wstrząsające! Do tej pory byłem przekonany, że przeciwnikami decyzji Ministra Obrony są ludzie uznający tragedię smoleńską za losową katastrofę, lub tacy, którzy twierdzą, że jeszcze nie wiedzą, ani się nie domyślają, jaka jest prawda. Przy wielkiej rezerwie wobec takich postaw mogę dopuścić, że ktoś kto nie jest przekonany o zamachu w Smoleńsku może mieć wątpliwości, czy ofiary nieszczęśliwego wypadku należy honorować w apelach pamięci, choć zginęli przecież w służbie państwowej. Do głowy by mi nie przyszło, że może mieć takie wątpliwości ktoś, kto zna i przyjmuje prawdę, że w Smoleńsku miał miejsce zamach, w którym zlikwidowano blisko stu przedstawicieli polskiej elity przywódczej. Wymiar takiej zbrodni ustawia tragedię smoleńską w serii najważniejszych wydarzeń historii Polski. Nie w historii XXI-go wieku, ale w całej ponad tysiącletniej historii Polski. To wydarzenie dziejowe w skali całego świata, bo nic takiego dotąd się nie wydarzyło i sprawcy są pionierami takiej zbrodni.
Mam więc poważny problem by zrozumieć, jakim trybem idzie rozumowanie tego, podobno młodego człowieka, bo z góry za niepoważne można uznać wywody, że tylko ktoś na placu boju, z karabinem w ręku i strzelający do wroga ryzykuje swoim życiem dla Ojczyzny. To zupełnie niepoważna próba uzasadnienia swojego sprzeciwu. Mogę tylko powiedzieć, że ja sam uznaję decyzję min. A. Macierewicza za słuszną, potrzebną i dojrzałą, ponieważ od bardzo dawna jestem przekonany, że w Smoleńsku miał miejsce zamach i nie potrzebuję żadnych dodatkowych wyjaśnień. Decyzja ma wszakże wagę państwową, a to oznacza, że skoro Minister ją podjął, musi mieć w zanadrzu coś znacznie poważniejszego, niż własne przekonanie, podobne do mojego. Można więc, tę decyzję odebrać jako sygnał przyszłej prawdy o Smoleńsku, która ukaże się, gdy przyjdzie na to odpowiedni czas.