Zwykle, gdy dzieje się coś ważnego i podobno nieoczekiwanego, ludzie, którzy dotąd bezmyślnie przyjmowali i głosili prognozy forsowane przez główny nurt polityczno-publicystyczny, zaczynają powszechnie i głośno zapewniać: „Przecież nikt się tego nie spodziewał!” Czynią tak, by mimo zaskoczenia sprawić wrażenie, że pozostają wciąż w głównym nurcie ludzi rozsądnie myślących, a tych, którym bardziej rozwinięta wyobraźnia podpowiedziała bardziej trafne prognozy, móc dalej oceniać jako dziwaków całkiem przypadkowo mających tym razem rację.
Tak więc, od wielu lat powtarzają na przykład, że „upadek systemu PRL” był całkowitym zaskoczeniem i nikt się nigdy nie spodziewał, że tak zbudowany system władzy, oparty na bagnetach ze wschodu, może kiedykolwiek upaść. Powtarzają te „mądrości” i ustawiają się w gronie pragmatyków, którzy wprawdzie nie wierzyli w sens działań, ale całym duchem byli zaangażowani w przemiany. Pomijając fakt, że system PRL wcale nie upadł, a jedynie się przepoczwarzył, nie zauważyli też, że dziesiątki, a może setki tysięcy mało im znanych Polaków świadomie, własną postawą i czynami dołożyło swoją cząstkę do zmiany sytuacji. A skoro robili to świadomie, to znaczy, że właśnie oni nigdy nie uznali, że system jest trwały. Wiele już było takich „zaskoczeń” i zawsze sytuacja się powtarza, a jest prawie pewne, że w nieodległej przyszłości, po ujawnieniu prawdy o Smoleńsku, znów ci sami ludzie będą wymachiwać rękami i krzyczeć, że przecież „nikt rozsądny” nie mógł dopuścić myśli, że w XXI-ym wieku ktoś mógłby popełnić tak straszliwą zbrodnię.
Dzisiaj słyszymy, że wynik referendum decydujący o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE jest całkowitym zaskoczeniem i katastrofą, a nikt poważny nie mógł się czegoś takiego spodziewać. To już na pewno nie jest prawdą, bo różne sondaże wskazywały na taką możliwość rozstrzygnięcia referendum i to raczej obawa przed tym wynikiem blokowała niektórym środowiskom rozważanie takiej alternatywy. Wreszcie, niedopuszczanie myśli, że Brexit może zyskać poparcie większości opierano na przekonaniu, że sytuację bliską remisu można będzie naprawić „drobnymi korektami” tak skutecznie, jak zrobiono to w Austrii, czy nawet mniej drobnymi, jak robi się to regularnie w Polsce. Stało się inaczej, Brexit zyskał poparcie, a zaskoczenie i lament wcale nie jest powszechny. Z pewnością nie czuli się zaskoczeni uczestnicy kilkudniowej sondy przeprowadzonej na portalu Polityce.pl, gdzie dość znacząca większość głosowała, że takiego właśnie wyniku się spodziewają.
Dla mnie ta noc, w której liczono i sumowano głosy, by rozstrzygnąć wynik referendum, była tak pasjonująca, że dopiero przed siódmą rano położyłem się spać, gdy już wynik był całkowicie pewny. Oglądałem ten spektakl w telewizji BBC, gotów do przyjęcia każdego werdyktu Brytyjczyków, ale czekając z nadzieją na poparcie dla Brexitu. Pasjonujący był sam wyścig, w którym kolejne napływające wyniki zamieniały przewagę raz jednej, raz drugiej strony, ale jeszcze bardziej fascynująca była sama technika prezentacji całego procesu. Niezwykła przejrzystość, w której kolejne napływające meldunki mogły być kontrolowane przez społeczności wszystkich 382 obwodów, a były również konfrontowane z prognozowanymi wynikami wcześniej prowadzonych tam lokalnych sondaży, nadawały całemu procesowi taki poziom wiarygodności, że przeniesienie podobnej metodyki wprost do Polski narzuca się jako oczywista potrzeba. Nie trudno było zauważyć, że wszyscy uczestniczący dziennikarze sympatyzowali z opcją „remain”, ale mimo to, potrafili stwarzać pozory neutralności i komentowali bieg procesu bardzo uczciwie. Ciekawe, że już w bardzo wczesnej fazie zaczęli podejrzewać, że „może być kłopot”, gdy nadeszły wyniki z Newcastle upon Tyne, które wprawdzie dały duży skok dla opcji „remain”, ale jak się okazało znacznie mniejszy, niż przewidywały prognozy. Z kolei w wielu wcześniej podliczonych obwodach opcja „leave” uzyskiwała regularnie więcej głosów, niż wskazywały odpowiednie prognozy w tych miejscach. Potem już była mapa, na której widać było, że Londyn, Szkocja i Irlandia Płn. z dużą przewagą zwolenników pozostania w UE jest już praktycznie policzona, a wynik wskazywał na Brexit. Co więcej, cała reszta skąd mogły napływać niepodliczone głosy pozwalała oczekiwać dalszego wsparcia dla wyjścia z UE, ale i tak niepewność końcowego wyniku utrzymywała się bardzo długo.
Było to niezwykle ciekawe doświadczenie, które w zestawieniu z całkiem odmiennymi polskimi doświadczeniami mocno przekonuje, że warto korzystać z takich wzorów jeśli chcemy, by procedury demokratyczne były wiarygodne. Rozpiętości wyników z poszczególnych obwodów były ogromne i chociaż 95% poparcia dla „remain” w Gibraltarze nie dziwi, już 80% poparcia dla tej opcji w Cambridge pokazuje wyobcowanie środowisk uniwersyteckich z postaw dominujących wśród normalnych Brytyjczyków.
Jeszcze krótko wytłumaczę, dlaczego z nadzieją oczekiwałem takiego wyniku referendum i poparcia dla wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, mimo że zdaję sobie sprawę z zagrożeń dla Polski, które są z tym związane. Wcale nie chcę ich pomniejszać, jednak nie tylko są one przesadzone, ale zagrożenia te od dawna cały czas istnieją i towarzyszą nam bez względu na to, czy UK jest, czy nie jest w UE. Niemcy systematycznie realizują te cele, które dawniej próbowali osiągać drogą wojny i są w tym skuteczni mimo obecności UK w Unii. Te procesy cały czas trwają i mimo, że toczą się wolno, i tak z biegiem lat zagrożenia dla Polski w ciągły sposób narastają. Rosną także inne zagrożenia, dla których UK nie daje żadnej osłony, a czasem wręcz przeciwnie, jest jednym z ich źródeł, np. w kwestiach światopoglądowych.
To co się stało, jest mocnym wstrząsem i może być wstrząsem bardzo ozdrowieńczym, bo otwiera wiele pól dla debaty o różnych warunkach stabilizacji sytuacji w Europie. Teraz mamy już bardzo wiele doświadczeń, na które można się powoływać, choć jeszcze niedawno można było tylko ostrzegać, ale kto podchodzi poważnie do ostrzeżeń opartych na wyobraźni. Z pewnością niewielu potraktowało poważnie prognozę jaką sformułowałem i szeroko uzasadniłem w obszernym artykule [2 stycznia 2002] na długo przed referendum akcesyjnym Polski do UE. Była tam m.in. taka konkluzja:
„…..Wobec rosnących problemów gospodarczych i finansowych, sprzeczności będą narastać
i nastanie moment, w którym żadne doraźne zabiegi polityczne nie wystarczą, by utrzymać tak sztucznie budowana jedność. W tej postaci Unia Europejska jest skazana na rozpad - po co więc Polska płaci tak straszliwa cenę i wyrzeczenia?.....”
Dzisiaj nie jest to już wyśmiewana prognoza, bo scenariusze same się rysują. Jestem przekonany, że jedność Europy utrzyma się, ale będzie miała jakościowo inny wymiar, niż dzisiejsza UE i dlatego także nazwę tej wspólnoty trzeba będzie zmienić. Wstrząs Brexitu ma szanse stać się ważnym zaczynem pożądanych i koniecznych zmian.