Z premedytacją nie oglądałem piątkowej rozmowy prof. Michała Kleibera z Konradem Piaseckim, bo znam wypowiedzi profesora na temat Smoleńska i czuję się zakłopotany, gdy naukowiec, a zwłaszcza Prezes PAN, zachowuje się, jakby lekceważąc, że przy szukaniu prawdy nie wolno dążyć do kompromisu pomiędzy prawdą i kłamstwem.
W wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej chodzi o ustalenie obiektywnej prawdy. Z definicji chodzi więc o jedną prawdę. Jej różne szczegóły mogą być mało istotne, ale zasadnicza jest odpowiedź na pytanie: Czy 96 ofiar zginęło w nieszczęśliwej, ale losowej katastrofie, czy też jako polska elita przywódcza zostali zlikwidowani w planowanej i zaprogramowanej operacji. Przy tej pierwszej alternatywie najważniejsze będzie ustalenie przyczyn i odpowiedzialności konkretnych osób, natomiast druga alternatywa wychodzi znacznie powyżej tych wymagań, bo ma znaczenie dziejowe i właśnie z tego powodu nie wolno pozostawić bez jednoznacznej odpowiedzi pytania: Co się rzeczywiście stało?
Jest oczywiste, że w debacie każdy ma prawo stawiać jedną z tych możliwości jako roboczą hipotezę i bronić jej argumentacją opartą na faktach, ale miejsca na kompromis w takim sporze nie ma. Jest też naturalne, że tak niecodzienny przedmiot sporu może wywoływać emocje, gdy każda ze stron podejrzewa drugą stronę, że chce prawdę ukryć, lub wykorzystuje ją politycznie. Dlatego jedynie fakty są tym, co się liczy, a ustalenie ich prawdziwości jest obowiązkiem obu stron, przy czym wcale nie musi się to odbywać wspólnie, tym bardziej że wzajemne niezależne potwierdzenie faktów ma nawet większą wartość.
Nie oglądałem rozmowy, ale zajrzałem na stronę TVN24, gdzie czytam fragment wypowiedzi prof. Kleibera:
„Myśmy wielki problem państwowy i dramat ofiar i ich bliskich potrafili wspólnie zamienić na kolosalny, trwały problem wewnątrzpolityczno-społeczny - stwierdził. - Z niezwykłym rozczarowaniem i ubolewaniem myślę o tym, że po obu stronach od sześciu prawie lat pojawiały się głosy emocjonalne, które nie dążyły do znalezienia wspólnej drogi do spokojnego przeżywania tego nieszczęścia i dojścia do prawdy. Raczej próbowały wykorzystać to politycznie i to jest według mnie rzecz, która powinna martwić nas wszystkich - powiedział Kleiber.” (http://www.tvn24.pl)
„Myśmy…” ?
Razi mnie nieznośna forma wciągania słuchaczy we współodpowiedzialność, która w zamierzeniu stawia autora słów ponad podziałami, jako tego, który kokieteryjnie przyznając swój udział w owym „my”, szczyci się, że w przeciwieństwie do innych, rozumie szkodliwość opisanych postaw. Przecież prof. Kleiber doskonale wie, że dopiero po wyborach sytuacja się zmieniła i cały proces wyjaśniania na nowo się rozpoczął. Wcześniej dla „obu stron” sytuacja była drastycznie asymetryczna i kompletnie nie równoważna. Z jednej strony władza państwowa z pełnym dostępem do wszystkich informacji i dokumentów docierających do Polski, z możliwością sterowania ich ujawnianiem, a jak się teraz okazuje także z możliwością niszczenia ważnych dokumentów. Strona, która dysponowała całym potencjałem państwa, wyposażeniem technicznym, współpracą instytucji naukowych i specjalistycznych, mediami wspierającymi najbardziej ordynarne pomówienia i dezinformacje, wreszcie strona z nieograniczoną możliwością decyzji, np. czy przeprowadzić niezależne sekcje zwłok, ekshumacje i kogo nie dopuścić do asysty we wszelkich badaniach. Z drugiej strony byli ludzie, którzy praktycznie działali społecznie i wyrywali kawałki prawdy w oparciu o grono pełnych poświęcenia patriotów, którzy dla Polski ofiarowali swój czas, reputację i wykorzystali swoje kompetencje w szukaniu prawdy. W istocie ci ludzie musieli skoncentrować swoją uwagę na tym co było dostępne, ale jednocześnie na tych elementach, które były najbardziej rażące, a przez to najważniejsze.
Chyba każdy Polak śledzący w napięciu obrazy i doniesienia w dniu katastrofy, a potem pierwsze konkluzje dotyczące przebiegu wydarzenia, musiał być zaskoczony scenariuszem, w którym zderzenie z brzozą, a następnie roztrzaskanie samolotu na dziesiątki tysięcy fragmentów i natychmiastowa śmierć wszystkich ludzi na pokładzie, postawiono jako zasadnicze elementy potwierdzane we wszystkich dalszych wynikach oficjalnych badań. Wydawało się nieprawdopodobne, by pokazywana na zdjęciach brzoza mogła urwać skrzydło takiego samolotu, a na skutek tego samolot, przy prędkości poniżej 300 km/h, wykonał pół-beczkę i roztrzaskał się na drobne fragmenty w błotnistym gruncie nie żłobiąc w nim żadnego wyraźnego leja. Ten scenariusz, budzący wątpliwości laików, został zdemolowany przez ekspertów Zespołu Parlamentarnego – o tym także prof. Kleiber wie.
Akurat zapamiętałem wcześniejszą wypowiedź prof. Kleibera, w której komentował symulacje materiałowe wykonywane przez prof. Biniendę i przywołał swoje wcześniejsze kontakty z podobnymi narzędziami i technikami. To było w czasie, gdy pierwszy raz oferował swoje rozjemcze usługi jako potencjalny organizator wspólnej konferencji ekspertów. Nie wiem dlaczego unika dzisiaj przywołania choćby tej jednej konkluzji, że element zderzenia z brzozą nie może być prawdziwy, skoro nikt nie przedstawił innych symulacji, a prof. Binienda wielowariantowo rozszerzył swoje obliczenia wykluczając oderwanie skrzydła. Prof. Kleiber zna potencjał takich symulacji i wie, że oficjalnie przyjęty scenariusz jest nieprawdziwy, mimo to oskarża „obie strony”, że nie chcą dojść prawdy i wykorzystują sprawę politycznie.
Moim zdaniem Prof. Michał Kleiber nie nadaje się na rozjemcę, bo albo nie chce, albo nie potrafi uznać faktów, które zostały już ustalone i musiałyby być szybko przyjęte w wyjściowym opisie sytuacji.